Do napisania tego zainspirował mnie jeden z artykułów wrześniowego Vogue'a. Teks mówił o tym, jak bardzo pandemia zmieniła społeczeństwo. Od jakiegoś czasu coraz częściej wybieramy spokój i harmonię zamiast hałasu i życia na pokaz. Dużo modniejsza stała się niespieszna codzienność od hucznych widowisk. Wielu ludziom to czasopismo kojarzy się z zadufanymi bogaczami, którzy kupują je na pokaz. Nic bardziej mylnego. Jest bogate w piękne wypowiedzi ludzi, którzy traktują modę jako dziedzinę sztuki. Artykuły bardzo pomagają zintepretować, a przez co lepiej zrozumieć działania branży modowej, która jest przecież jedną z najpotężniejszych i najbardziej wpływowych na świecie. Moją uwagę przykuł artykuł o wirtualnym show domu mody Gucci. Podczas pokazu modele i modelki w chaotyczny sposób wybiegali na catwalk do piosenki Gucci Gang Lil Pumpa. Nie jest to wartościowy utwór, a raczej wyrecytowana przez rapera lista zakupów. Co pomyślałam sobie na początku? To pewnie jeden z głupich pomysłów projektanta, który stanie się memem. Co tak naprawdę twórca miał na myśli? Chciał pokazać prawdę o naszej współczesności, kiedy to modne było życie w biegu, a ludzie nie przywiązywali dużej uwagi do prawdziwych wartości. To oczywiste, że magazyn ten jest pełen także fotografii, których w ogóle nie rozumiem, ale mam nadzieję, że poprzez jego czytanie jeszcze bardziej przybliżę się do sztuki.
Oczywiście myślami odbiegłam od głównego zamysłu tego artykułu, ale tak to już jest z pisaniem. Nigdy nie wiadomo jak głowa podyktuje ci kolejne słowa.
Artykuł, o którym wspomniałam wyżej przypomniał mi jak pięknie w słowa ubrać można to, co się czuje oraz jak słowami można wpłynąć na zmysły czytelnika. Uruchomić nimi ich głębokie wspomnienia, przywołać błogie uczucia. Słowa autora tekstu romantyzującego podróże jedynym w miasteczku autobusem czy brzdęk barowych filiżanek uruchomiły we mnie wspomnienia z przeszłości. Nagle zapragnęłam znów poczuć tą atmosferę lub chociaż o niej napisać. I nie chodzi tu o tęsknotę za tym, co było, bo wtedy oznaczałoby to, że teraz moje życie nie jest satysfakcjonujące. A jest. Bardzo. Chodzi o to, by nie zapominać tych wszystkich chwil, które w jakiś sposób ukształtowały mnie jako człowieka.
Pierwsze na myśl przychodzi mi wspomnienie 1 listopada. Niezbyt wesołe święto, ale w mojej pamięci zapisane jako coś dobrego. Jesień, moja ulubiona pora roku, chociaż wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam. Tak nawiasem mówiąc, wciąż się nad tym zastanawiam. Na dworze zawsze było ponuro, a my całą rodziną udawaliśmy się na groby naszych bliskich. Cmentarz praktycznie pękał w szwach, wszędzie mnóstwo znajomych i nieznajomych twarzy, które... nigdzie się nie spieszyły. Przynajmniej ja pamiętam spokój emanujący z tego dnia. Czarne buty na obcasach, czarne skórzane rękawiczki, długi płaszcz w przygaszonym kolorze i kaszkiet u męża to standardowy zestaw na mszę na cmentarzu. Wielu ludzi prześmiewczo nazywa to pokazem mody jesiennej, jednak ja za bardzo poddaję się romantyzowaniu życia, by śmiać się z takich rzeczy. Wolę to doceniać. I ten chwilowy zapach siarki, który towarzyszył każdej odpalanej zapałce. Pozdrowienia rodziny, powolne przemieszczanie się między grobami i skostniałe palce na końcu mszy. Ważnym wspomnieniem była Akcja Znicz, podczas której spotykaliśmy się obok cmentarza jako harcerze, a temu zawsze towarzyszy niezwykłe uczucie. Dopiero podczas terapii uświadomiłam sobie, że to uczucie nazywa się uczuciem wspólnoty. Brzdęk metalowych termosów stawianych na murach otaczających cmentarz i dmuchanie w gorącą herbatę w kubku trzymanym w skostniałych dłoniach. A potem powrót do domu. Kolejna gorąca herbata i ciasto. Tym razem w towarzystwie rodziców i dziadków. W tle leci jakiś teleturniej, a my rozmawiamy. Potem zaszywam się w pokoju i podziwiając ponurą pogodę za oknem zajmuję się swoimi sprawami wciąż mając nadzieję, że przybliżą mnie do zostania kimś.
Kolejnym wspomnieniem, na myśl którego się uśmiecham są przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia. Nie same święta, ale właśnie przygotowania do nich. Non stop chodzący robot kuchenny, gwiazda betlejemska na stole w czerwonej donicy z cekinami, długi obrus w jemiołę i stroik na salonowej ławie. Najpiękniejszym wspomnieniem jest zapach szarlotki unoszący się w domu i ten moment, kiedy można wziąć jej pierwszy kęs. Już zawsze będzie kojarzył mi się z błogim spokojem i odpoczynkiem po intensywnych pierwszych miesiącach roku szkolnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz