poniedziałek, 5 października 2020

Chciałabym móc nigdy o tym nie napisać

Cześć.

Chciałabym móc nigdy nie pisać posta o tym, o czym zamierzam napisać. Nigdy nie spodziewałam się też, że w moim życiu nadejdzie moment kiedy nie będę miała siły wstać z łóżka lub umyć zęby. Piszę to tylko i wyłącznie dlatego, że mam nadzieję, że kiedyś z tego wyjdę. Nawet nie kiedyś, mam nadzieję, że niedługo z tego wyjdę. Nie wiem jak długo jeszcze wytrzymam ze świadomością jak teraz wygląda moje życie. Nie będę owijać w bawełnę. Jest okropnie, strasznie, koszmarnie. Nie jestem już tą samą osobą. Mającą swoje usterki ale też ogromne pokłady motywacji, marzeń i pozytywnej energii. Jestem po prostu wrakiem człowieka. W głębi duszy pragnę wrócić do tego posta za jakiś czas, przeczytać go, popłakać się i pożegnać raz na zawsze ten okres w moim życiu. 

Ale teraz walczę. Nie, nie walczę. Raczej czekam na moją ostatnią już chyba deskę ratunku, czyli wizytę u psychiatry. Moje wszystkie dni wyglądają prawie tak samo. Rano staram się jak najpóźniej wstać tak, by zostało mi mało godzin do przetrwania w ciągu dnia, a potem liczę godziny by móc położyć się spać. Towarzyszą mi stany lękowe, w których czuję się niewytłumaczalnie źle i nie potrafię wytłumaczyć dlaczego. W takich chwilach mam ochotę wyrywać sobie włosy z głowy i pragnąc tylko by to się skończyło. Nawet kiedy mija ta najgorsza fala ataku, bardzo często towarzyszy mi uczucie lęku. Czasami po prostu, a czasami kiedy pomyślę, że muszę wstać z łóżka i pójść siku. Kolejnym ciężkim dla mnie stanem jest odrealnienie. To tak, jakbym nie miała totalnie siły fizycznej, chciało mi się spać ale jednak nie mogę wtedy zasnąć, To takie uczucie jakbyście byli na haju, ale nieprzyjemnym, jakbyście nie do końca czuli się świadomi. Nawet gdy nie nękają mnie te stany, nadal mam w głowie lęki, tyle że są nimi myśli. Np. boję się być w związku, czuję się do niego zniechęcona lub nie chcę żeby moje życie wyglądało jak życie moich rodziców i automatycznie się od nich odcinam. No i uczucie ciężkiej głowy towarzyszące mi prawie przez cały czas. Kojarzycie to uczucie kiedy po ciężkiej pracy kładziecie się spać i jest wam tak błogo? Albo kiedy zapewniliście sobie solidną dawkę odprężenia i czujecie się zrelaksowani? No, ja nie miałam tak już od bardzo dawna. Chciałabym poczuć taką lekkość na głowie, jasność umysłu. Czuję też czasem napięcie w ciele lub uczucie podobnie irytujące jak swędzenie. Myślę, że jakieś ćwiczenia mogłyby mi pomóc ale na samą myśl o nich jestem przerażona. Do tego dochodzi głęboki, niewytłumaczalny smutek, który jest chyba jednym z najbardziej charakterystycznych objawów depresji albo nerwicy. No i rozchwianie emocjonalne do tego stopnia, że jedno słowo, które nie spodoba się mojemu mózgowi może doprowadzić mnie do płaczu, którego nie potrafię zahamować. 

Najgorsze z tego wszystkiego jest jednak to, że nie wiem, czy uda mi się wyjść z tego bagna. Nie mam pojęcia czy odzyskam swoje dawne życie, a chciałabym w to wierzyć. Chciałabym poczuć się przede wszystkim pewnie. Na tą chwile nie chce mi się żyć i najchętniej przestałabym istnieć, a znów chciałabym być tą wesołą i zawziętą dziewczyną. Niestety, nikt nie może zagwarantować mi, że tak się stanie. Bardzo często płaczę z tego powodu, jest to dla mnie chyba najgorsze uczucie. Kolejnym powodem do płaczu jest chyba bezsilność. Kiedy już nie pomaga nic co pomagało wcześniej. 

Nie pomaga mi oczywiście dylemat związany ze studiami, toksyczna atmosfera w domu czy brak zrozumienia. Okropnie boję się też, że osoby w moim otoczeniu będą miały mnie po prostu dosyć. Nawet nie chodzi o świadome zmęczenie tematem, ale że ich umysł samoistnie będzie kojarzył mnie z ciągłym smutkiem, płaczem i zniechęceniem. Takie rzeczy po prostu same w sobie odpychają nawet od najbardziej zajebistej osoby na świecie. 

Wrócę do tego postu za kilka miesięcy, by zobaczyć czy lekarz mi pomógł, bo niestety, czas zawiódł.