wtorek, 31 maja 2016

List ze złego dnia

W sumie nie wiem, co znowu jest nie tak. Może mam dość? Jestem już słaba, wiem. Nie mam siły wstać rano, budzika nie słyszę, mama musi budzić mnie parę razy. Mimo, że zaczyna się czerwiec i powoli zaczyna robić się w szkole luźnej, nie jest mi wcale łatwiej. Wręcz przeciwnie. Coraz trudniej jest mi milczeć, kiedy każdy nauczyciel zadaje nam masę zadań domowych i twierdzi, że jego przedmiot jest najważniejszy. Coraz trudniej jest mi udawać wciąż tą wesołą dziewczynę, której jedynym problemem jest poprawa kartkówki z fizyki. Coraz trudniej jest mi czekać na wytchnienie... Ale czy ono w ogóle kiedyś nadejdzie? Wakacje miną i znów trzeba będzie zapierdalać. Coraz mniej mi zależy. Na tym, żeby jakoś przyzwoicie skończyć klasę, żeby postarać się na koniec. Coraz gorzej znoszę kłótnie i coraz trudniej jest mi ufać. Coraz trudniej jest mi walczyć. Coraz trudniej jest mi ukrywać, że nie rozumiem przeplecionej w słowa prawdy, że nie widziałam tego... Coraz to gorzej znoszę każdy nowy dzień. Chcę przerwy.

Nie cieszę się na tą wycieczkę, którą przecież planujemy na od dawna i która ma być zajebista. I tak skończy się jedną wielką porażką, łzami i nie wiem czym jeszcze. Bo nie wiem ile jeszcze dam radę. Jak mówiłam, jestem słaba. A cisza i niepewność mnie zabija. Wiem, że dam radę, muszę. Ale czy nadal chcę? Wszystkie duszone w sobie emocje muszą przecież kiedyś wybuchnąć i porazić wszystkich wokół. Wszystko, co było wymuszone i zdobyte szantażem kiedyś powróci... Bo to nie jest wyjście. To przecież niemożliwe, żeby jedno słowo mogło przywrócić wszystko do normy lub na odwrót, wywrócić wszystko do góry nogami. A jednak. A może to po prostu kłamstwo? Pewne wszyscy kłamią. Wszyscy chcą skupić na sobie choć trochę uwagi w tym toksycznym świecie.

https://youtu.be/Wf0aFATBcjc

czwartek, 26 maja 2016

Pasja

Cześć, to ja.

Kiedyś na lekcji polskiego siedziałam w ławce z kolegą, który zdaje się mieć wywalone na wszystko. Nie bardzo obchodzą go oceny, obecnie jest zagrożony z kilku przedmiotów, ma masę uwag za obijanie się na lekcjach i za różne przypały na przerwach. Mimo wszystko wciąż chodzi uśmiechnięty. Myślałam o nim, że jest zwykłym idiotą, który nie ma żadnego planu na życie i po szkole tylko gra w gry komputerowe. Jednak myliłam się, nawet nie trochę. Dowiedziałam się o nim, że też ma pasję. Jeździ na crossie, czyli takim motorze. Ponadto pomaga ojcu w warsztacie i właśnie z crossem chce wiązać przyszłość.

Mam w klasie też koleżankę, która jest weganką i jest uważana za tą „dziwną”, bo w końcu w szkole każda inność jest uważana za coś głupiego. Jakoś szczególnie nie opowiada o swoim życiu, należy bardziej do osób zamkniętych (przynajmniej w szkole). Ale kiedy na fb wrzuciła filmik ze swojego treningu krav magi, zupełnie nie poznałam tej rzekomo nieśmiałej osoby, która była na filmie. Zupełnie się po niej tego nie spodziewałam, a to nauczyło mnie, żeby nie oceniać życia ludzi, dopóki głębiej się go nie pozna.

A ja prawie zawsze kiedy nie mam czasu pojechać na trening, mam dziwne uczucie pustki i tęsknoty. Chcę znów robić coś, co daje mi siłę i radość. Właśnie taką siłę daje mi moja pasja. Zawsze podziwiałam i podziwiam ludzi, którzy posiadają jakąś pasję. Nie ważne, czy są to ćwiczenia, czytanie, pianie, sport, malowanie czy choćby nagrywanie na yt. Każdy z nas powinien mieć jakąś pasję, choć malutką potrzebę samorealizacji poprzez właśnie robienie czegoś, co kocha. Ja znalazłam swoją pasję i trwa ona już długo, a w tym poście właśnie chciałabym się nią podzielić.

Od dziecka kochałam konie. Widziałam w tych zwierzętach coś niezwykłego. Kupowałam sobie książki o koniach, jeździectwie, o wszystkim, co miało choć najmniejszy związek z tymi zwierzętami. To nic, że większości słów zawartych w nich nie rozumiałam. Wystarczyły mi piękne obrazki i fotografie, w które potrafiłam wpatrywać się godzinami. Wszędzie, gdzie była jakakolwiek okazja, by mieć kontakt z końmi, dosiąść ich choć na chwilę, musiałam ją wykorzystać. Jednak moja prawdziwa przygoda z jeździectwem zaczęła się w wieku dziesięciu lat. Wtedy pierwszy raz pojechałam na lekcję jazdy konnej do pobliskiej stadniny. Polegała ona tym, że instruktorka trzymała konia, na którym siedziałam, na lince długości około dwóch, może trzech metrów i prowadziła mnie wokół siebie. Było to dla mnie mega przeżycie, bo pierwszy raz jechałam konno chodem innym niż stęp. Musiałam utrzymać się w siodle podczas kłusu i uczyłam się anglezować. Tak się stało, że jazda konna stała się moją cotygodniową rutyną. Na początku moje przebywanie w stajni polegało na głaskaniu konia, przyglądaniu się, jak instruktorka przygotowuje go do jazdy i opanowaniu podstawowych umiejętności potrzebnych do utrzymania się w siodle. Powolutku opanowywałam równowagę, anglezowanie, czyli unoszenie się i opadanie w siodle w rytm kroków konia i podstawy obchodzenia się z tymi cudownymi zwierzętami. Moja nauka trwała dość długo, stwierdziłam to dopiero, kiedy miałam porównanie z innymi stadninami. Każda stajnia ma swoje zasady i każdy trener uczy w inny sposób, dlatego przystosowanie się do zwyczajów panujących w innej stajni miałam lekki problem. Albo wydawały mi się dziwne, albo absurdalne i wydawało mi się, że przecież ja wszystko już wiem, ale z czasem szło się przystosować.   

Rok 2013


Moje początki z „indywidualną” jazdą, zaczęłam również w tej samem stadninie. Muszę zaznaczyć, że jeździłam konno razem ze swoimi dwiema koleżankami. Nie chcę zagłębiać się tu w te klimaty jazdy razem, bo nie wspominam tego przyjemnie. Zawsze były jakieś spory, kłótnie i inne nieprzyjemne sytuacje. Nie mogę powiedzieć, że nasza przyjaźń opierała się tylko na tym, bo były wspaniałe chwile, ale właśnie opierając się na naszej „historii” wywnioskowałam, że ludzie zawsze mają dwa oblicza i zawsze na pierwszym miejscu postawią swoją własną dupę. Jedna z moich koleżanek była zakochana w koniach podobnie jak ja, natomiast co to drugiej, miałam wątpliwości, czy w ogóle sprawia jej to przyjemność. Tak czy inaczej, chwila, w której pierwszy raz dosiadłam konia, który nie był do niczego przywiązany i to ja miałam sprawować nad nim kontrolę, była wspaniała. Muszę przyznać, że szybko się uczyłam i bardzo się starałam. Były momenty, w których czułam się niedoceniana, bo nie ważne, czy szło mi lepiej, czy gorzej, najlepiej zawsze radziła sobie jedna z moich koleżanek (ta, z którą szczerze dzieliłam pasję). Do tej samej stadniny pierwszy raz pojechałam na obóz jeździecki. Poznałam tam wspaniałych ludzi i mam niezapomniane wspomnienia. To chyba właśnie wtedy był taki najlepszy czas w moim „końskim” życiu, bo to właśnie wtedy spędzałam najwięcej czasu z końmi. Czułam, że je kocham, chciałam wiązać z nimi przyszłość. Wtedy jazdy nie ograniczały się przyjechać, wsiąść, zsiąść, pojechać. Potrafiłyśmy przyjechać trzy godziny wcześniej i pojechać trzy godziny później. Karmiliśmy konie, wyprowadzaliśmy je, czyściliśmy, kąpaliśmy, porządkowaliśmy stajnie, robiliśmy wszystko, by być bliżej tych zwierząt. Z tymi ludźmi spędziłam jeszcze trzy obozy jeździeckie.

W pewnym momencie coś zaczęło się psuć. Stadnina trochę podupadła, znajomi zaczęli się rozchodzić i wtedy zmieniliśmy stajnię. Jedna z koleżanek się od nas odłączyła (ta, „bliższa”) i to już nie było to samo. Ja i J. miałyśmy całkiem inne charaktery i choć się nie kłóciłyśmy czy coś, nie czułam się swobodnie w jej towarzystwie. Jak już wspomniałam, trudno było mi się przyzwyczaić do nowej stadniny, ale po jakimś czasie dałam radę. Tam właśnie nauczyłam się skakać i razem z J. pojechałyśmy na kurs przygotowawczy do Brązowej Odznaki Jeździeckiej PZJ. Zdałam ją za pierwszym razem i jako jedna z najlepszych. Byłam z siebie maga dumna i długo po niej uśmiech nie schodził z mojej twarzy.

W pierwszej gimnazjum zaniedbałam jeździectwo. Jeździłam raz w miesiącu, może nawet rzadziej. Może to też trochę wina tego, że jeździłam na zmianę z J. (raz wiozą nas jej rodzice, raz moi), a jak już pisałam, nie wiem czy zależało jej tak bardzo jak mi. Tak, czy inaczej, mega to zaniedbałam. Nie przeszkadzało mi to, ze względu na to, że miałam obok siebie zajebistych znajomych, super popołudnia i miłe przeżycia. Można powiedzieć, że w tym czasie moja pasja osłabła. Aż pewnego razu, po bardzo fajnej jeździe, powiedziałam sobie: „Przecież ty to kochasz!”. Tak się stało, że po jakimś czasie zaczęłam sama jeździć na treningi. Znów regularnie, znów ostro trenowałam i poprawiłam swoją formę. Rezultat? Zawody! Moje pierwsze w życiu zawody jeździeckie. Nie mogę powiedzieć, że były zajebiste, bo jechałam na koniu, który kompletnie nie był przystosowany do skoków i  te zawody były raczej porażką, ale sam fakt, że miałam na sobie białe bryczesy i frak, był zadowalający. Kolejne zawody były miesiąc później. Jechałam na innym koniu. Były najlepsze, miałam bezbłędny przejazd w normie czasu i zdobyłam pierwsze miejsce. Polały się łzy szczęścia i u mnie, i u mojej mamy. Czułam, że jest ze mnie mega dumna i to było wspaniałe uczucie.

Rok 2014


Jednak w tej stadninie też coś mi nie pasowało. Miałam wrażenie, że przestali słuchać koni. A uświadomił mi to film pt. „Wicher”*, który serdecznie polecam. Tam bez bata, nie wsiadałam na konia. Metoda jazdy była taka, że albo koń jest grzeczny, albo trzeba załatwić to agresją. Zmuszanie do skoków konia, który kompletnie się do tego nie nadaje, nie podobało mi się. Wtedy moja niezawodna, niezastąpiona i wspaniała mama umówiła mnie na trening do rodzinnej stajni bardzo sławnego polskiego zawodnika. Bardzo mi się tam spodobało. Już po dwóch bardzo wyczerpujących treningach, na koniu, który sam w sobie dużo uczył i nie musiałam się z nim szarpać, widziałam postępy. I znów rozpalił się w moim sercu płomień pasji. Tak, kocham to! Znów czuję tę więź, tą świadomość, że bije pode mną ogromne serce. Konie to wspaniałe i piękne istoty. Po każdym treningu staram się choć chwilę spędzić z koniem, bo to naprawdę piękne zwierzęta. Zawsze, gdy parzę w oczy tego zwierzęcia widzę mądrość, a w moim sercu czuję miłość.


Rok 2016


I tak oto zostałam sama, jeśli chodzi o moje koleżanki. Jedna z nich chyba całkiem przestała jeździć, a druga raz na jakiś czas jeździ sobie rekreacyjnie. Nie żałuję, bo kocham to, co robię i właśnie z tym chcę wiązać swoją przyszłość. I wiem, że to nie zdarzyłoby się, gdyby nie moi rodzice, a w szczególności mama, która zawsze mnie wspiera i kibicuje. Dziękuje jej za te wszystkie godziny przestane przy płocie i wpatrywanie się w moją jazdę albo nagrywanie ich. Dziękuję!

Każdy powinien mieć pasję! Każdy powinien robić coś, co kocha i coś, co go rozwija. Nawet jeśli nie masz pasji, rób coś, co lubisz robić. Jak to powiedziała Banshee: „Ważne, żebyś był w czymś dobrym. Nie musisz być od razu najlepszy, ale chociaż dobry”.

Do napisania, do przeczytania.
Stay strong <3



sobota, 14 maja 2016

Jesteś silny

Witam... Tak, wiem, że moje ostatnie posty są takie sobie, ale to dlatego, że nie chcę całkowicie zaniedbać bloga, a weny trochę mi brak. Wiele się dzieje... Oj, wiele. Jednego dnia jestem najszczęśliwszą osobą na świecie, a drugiego dnia mam ochotę zamknąć się w pokoju i przeklinać cały świat. Jest ciepło, wspaniałe słońce, mnóstwo okazji do jazdy na rowerze, rolkach, desce czy realizowania mojego planu, czyli "świetna forma do wakacji". Dupa tam... Jest także nauka, a jak już wspomniałam w ostatnim poście, z moją zajebistą organizacją czasu i skupieniem, nauka na sprawdzian zajmuje mi trzy godziny, a nie jedną. A bo to jestem głodna, a bo to przerwa, a bo to tylko jeden odcinek anime, a bo to ładna pogoda. I tak jakoś wychodzi. Przecież mam wspaniały czas do pisania, gry w lola, ćwiczeń i innych rzeczy, a zawsze mój wolny czas przepier*alam na jakieś głupoty. I jak tu mieć produktywny dzień?

A sprawy komplikują się jeszcze bardziej. Zamiast wyjść na prostą, ja wciąż błądzę między ścieżkami tajemniczego labiryntu. Piętnaście lat temu dostałam grę zwaną życiem. Zdobywałam kolejne poziomy wraz czasem. Przyjaźń, więź, pasja, miłość, strata, trudności... Coraz wyżej się znajduję, jest coraz to trudniej. Niektóre levele były mega trudne. Były w nich łzy, krew, smutek rozdzierający mnie od środka. Ale dałam radę, ukończyłam je. Wciąż nie jest prosto, wciąż trzeba robić wszystko, by było choć w najmniejszym stopniu dobrze. A kiedy już nie masz przy sobie żadnego HP, żadnej siły, by wciąż iść na przód, pojawia się głos mówiący 'game over, suko'. I czy warto się podnieść? Warto wcisnąć 'resume the game'? Czy mam jakąkolwiek pewność, że na końcu tej gry będzie czekało na mnie coś beztroskiego jak dzieciństwo, pełne śmiechu i głos mówiący 'win the game'?

W życiu pojawia się czas, kiedy nie będziesz miał przy sobie nikogo. Nawet jeśli teraz masz chłopaka, dziewczynę, przyjaciółkę i dogadujecie się wspaniale, mówicie sobie o wszystkim, zwierzacie się i jesteście dla siebie najważniejsi... Zawsze zdarzy się jakiś konflikt, jakaś kłótnia, czasem nawet zerwanie. Potrzebować będziesz komuś się wygadać, a okaże się, że nie masz komu. Jedno niewłaściwe słowo, jednej niewłaściwej osobie, może Cię pogrążyć. Umiesz liczyć? Licz na siebie. Sam będziesz musiał znaleźć w sobie siłę, żeby walczyć o tą miłość czy przyjaźń lub żeby się poddać. Po prostu. To też wymaga siły, żeby wstać, samemu rozpocząć nowy dzień, już bez ukochanej osoby, żeby mimo wszystko nie poddawać się i iść wciąż dalej. Bo każdy koniec, to nowy początek. Każdego dnia możesz zaczynać od nowa, aż poczujesz, że to właśnie jest Twoja droga. Ludzie czasem nie będą jej rozumieć. Nie muszą, ona jest dla Ciebie, nie dla nich.

Przecież wiesz, że dasz radę. Jesteś silny/a i będziesz jeszcze silniejszy/a. "Jeśli w Ciebie zwątpili, pokaż, że się mylili". Zostaw za sobą wszystkich toksycznych ludzi, którzy nigdy nie potrafili cieszyć się Twoim szczęściem. Zostaw koleżankę, która przystawia się do Twojego chłopaka, zostaw kolegę, który wykorzystuje to, że miałaś do niego słabość, zostaw koleżanki, które są dla Ciebie miłe, a za plecami obrabiają Ci dupę. Niech nadejdzie nowy/a Ty! Zaskocz ich wszystkich, zacznij traktować ich tak, jak oni traktują Ciebie. Skończ ze wszystkim, co wyciskało z Ciebie łzy, zapełniało Twoje smutkiem... Nie próbuj ich przed samym/ą sobą usprawiedliwiać! Oni nie mają czterech lat, wiedzą, co robią. Myślisz, że Twój chłopak nieświadomie pisze z innymi dziewczynami, że Twoja koleżanka niechcący Cię obgaduje? Nie jesteś tego wart/a! Sam/a dasz sobie radę i usłyszysz głos 'win the game'. Żyj tak, aby idąc korytarzem, będziesz musiał/a powstrzymywać się od powiedzenia 'na kolana, suki, idzie wasza królowa'.

https://www.youtube.com/watch?v=ABStoXxu_hY

Stay strong <3

czwartek, 12 maja 2016

To nie bunt, to mój świat

Cześć. Z moim wspaniałym planowanie czasu (sarkazm) nie mam go na nic. To nic, że na nauczenie się na sprawdzian zajęłoby mi godzinę, a zajmuje trzy. Jest tak strasznie ciepło, że wychodząc na dwór od razu mam uśmiech na twarzy. W końcu mogę pozbyć się grubych bluz i kurtek. No i oczywiście mogę do 22 przesiadywać na tarasie. Czuję się jak w wakacje, tylko że jest jeszcze szkoła i nauka.

Tyle się mówi o tym "buncie" młodzieży. Podobno wszyscy przez to przechodzą i w ogóle, ale moim zdaniem ten "bunt" to nie zawsze "bunt" xD. Taa, co mówi moja mama kiedy nie posprzątam w pokoju albo opuszczę się w nauce? To bunt. Gówno prawda. Fakt, że niektóre rzeczy nie podobają mi się w szkole (np. zakaz telefonów w szkole, czy niesprawiedliwe ocenianie), ale to nie oznacza, że przeżywam bunt. A już jak rodzice zawsze biorą stronę nauczycieli i nie zważają na żadne argumenty, to już w ogóle nie chce mi się tego słuchać i po prostu wolę odejść. Co to oznacza? Bunt, oczywiście. Albo nieporządek w pokoju? Przecież nie oni tam mieszkają, a już na pewno nie babcia, która przyjeżdża. Nienawidzę, kiedy ktoś mówi mi, że mam robić to, że tamto i ogólnie jak powinnam żyć. A prawda jest taka, że nikt nie będzie mi mówił jak mam żyć, bo nikt za mnie nie umrze. Tak, wiem, brzmi to pewnie teraz jakbym była zbuntowaną nastolatką, ale tak nie jest. Bo to nie bunt, to mój świat i moje poglądy.

Myślę, że moi rodzice nie chcą mnie udoskonalić (są spoko), ale czasami mam takie wrażenie. Tak jakbym ja była ich świadectwem. Poniekąd pewnie jestem, ale to nie oni kształtują mój charakter i mój świat. Czemu ludzie patrząc na dziecko widzą rodziców? Przecież to głupota. Rodzice prawie nic nie wiedzą o swoich dzieciach... Hmm, a może tylko ja tak mam. Cóż, mi tak się podoba. W sumie to mało osób wie o mnie dużo. Kiedyś usłyszałam, że jestem zamknięta w sobie. Wcale nie. Ja jestem otwarta na ludzi, których chcę wpuścić do swojego świata.

Spodobało mi się anime "Tokyo Ghoul". Keneki musi poradzić sobie, kiedy jego życie wywraca się do góry nogami. Mimo, że miał zbyt wielu przyjaciół, znaleźli się ludzi, którzy chcą mu pomóc. Podobały mi się też postacie wszystkich ghouli, a zwłaszcza Touki, która pomimo swej mrocznej natury próbowała wpasować się w ludzkie środowisko i za maską ukrywała swoje prawdziwe oblicze.

Kiedy idę ulicą z słuchawkami na uszach, a z telefonu leci muzyka z tego właśnie anime, to mam dziwne uczucie, że panuję nad wszystkim. Jestem panią swojego życia i mam wyje*ane na wszystko i na wszystkich. Muzyka bardzo wpływa na mój nastrój, charakter i świat. Kocham ją <3

JA SIĘ NIE BUNTUJĘ, JA PO PROSTU MAM SWOJE ZDANIE

Bayo! Stay strong <3

e - mail: natala2f@gmail.com
ask: @DarkMindLove

https://www.youtube.com/watch?v=3S1NmtWDVYk


poniedziałek, 2 maja 2016

Bez tytułu...

Zapewne każdy z nas co roku zdaje sobie sprawę, jak głupi (albo inny) był rok temu. Albo jak rok temu wszystko wokół było zupełnie inne, byłam zupełnie inną osobą. Albo, że rok temu podjęłabym zupełnie inne decyzje. Ja dostrzegałam to co roku, ale w tym roku to już takie mega uczucie. (Znaczy mega, że bardzo to odczuwam, nie że fajne.) Mam wrażenie, że wydoroślałam, że nie jestem już dzieckiem, którym nadal chcę być. Zmienił się mój sposób myślenia, postępowania, moje wyobrażenie świata i życia, mój światopogląd i zainteresowania. Zmieniły się moje marzenia, pragnienia. Coraz bardziej dociera do mnie rzeczywistość, którą odpycham jak mogę. Ale też coraz rzadziej wychodzę z mojego świata. Jest mi tam dobrze.

Mój świat nie wygląda tak, że przed samą sobą udaję inną osobę. On tak naprawdę... w ogóle nie wygląda. On istnieje po prostu w mojej głowie. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale mój umysł jest otoczony ochronnym murem, który chroni mnie przed szkodliwymi ludźmi i zdarzeniami, które chcą dostać się do mojego serca. Jeśli chcę - potrafię nie czuć. Potrafię odciąć się, przeczekać najgorsze momenty, ale czasami mur w umyśle nie zdoła także ochronić serca. Dlaczego? Bo umysł i serce to dwa oddzielne narządy, które nie zawsze (prawie nigdy) nie potrafią współpracować.


Na te zmiany miał wpływ wiek, ale przede wszystkim ludzie, z którymi się spotykałam. To my nawzajem mieliśmy wpływ na swoje zmiany. Nie powiem, żebym się z nich nie cieszyła, bo mam teraz wrażenie, że swój los i życie mam w swoich rękach i to ode mnie zależy, jak się potoczą. W jakimś stopniu pewnie tak będzie, wiele rzeczy będzie zależało ode mnie. Rozwijanie mojej pasji, nauka, plany na przyszłość. Warto je mieć, ale warto też mieć świadomość, że: "Życie jest małą ściemniarą, francą, wróblicą, cwaniarą. Plącze nam drogi i mówi 'idź'. Nie wierz, nie ufaj mi."*. Czyli w skrócie nie wszystko potoczy się tak, jakbyśmy tego chcieli, czasami nawet sami zmienimy swoje plany i marzenia. Z takich życiowych książek, w których można znaleźć mnóstwo, mnóstwo cytatów i które dają do myślenia są np. "Love, Rosie" i "Oskar i pani Róża". Moją największą motywacją do życia jest robienie tego, co kocham. Wiecie ile mam w sobie energii po mega wyczerpującym treningu? Jaka jestem szczęśliwa? Jakie to wspaniałe uczucie czyścić konia lub wyprowadzać go na łąkę w rytm ulubionej muzyki w słuchawkach.

Jednak to JA zadecyduję o tym, czy będę szczęśliwa i jak będzie wyglądało moje życie. To JA będę pokonywać przeciwności losu i iść dalej na przód. To JA będę starała się pomimo przeszkód wciąż z uśmiechem dążyć to tego, co chcę osiągnąć. Choć podobno wszystko z góry już jest zaplanowane, wciąż możesz kierować przyszłością. Nie ważne, jaka była przeszłość.

A Ty? Co zrobisz ze swoim życiem? Rok ma 366 dni, co zrobisz z każdym z nich? Myślisz sobie: "przyszłość jeszcze mnie nie dotyczy". Mylisz się, czas, kiedy będziesz mógł beztrosko cieszyć się życiem otoczony wesołymi ludźmi z problemem typu które skarpetki dziś wybrać będzie trwał długo? To zleci bardzo szybko. Korzystaj z tego czasu tak, byś w przyszłości mógł powiedzieć: ale miałem zajebiste dzieciństwo. Mój czas nadal trwa, a ja staram się jak najbardziej go wykorzystać. ;)

https://www.youtube.com/watch?v=z6jG8LxoeVI

Spełniajcie marzenia, bo to one są najważniejsze!
Stay strong <3