środa, 29 września 2021

vibes

Do napisania tego zainspirował mnie jeden z artykułów wrześniowego Vogue'a. Teks mówił o tym, jak bardzo pandemia zmieniła społeczeństwo. Od jakiegoś czasu coraz częściej wybieramy spokój i harmonię zamiast hałasu i życia na pokaz. Dużo modniejsza stała się niespieszna codzienność od hucznych widowisk. Wielu ludziom to czasopismo kojarzy się z zadufanymi bogaczami, którzy kupują je na pokaz. Nic bardziej mylnego. Jest bogate w piękne wypowiedzi ludzi, którzy traktują modę jako dziedzinę sztuki. Artykuły bardzo pomagają zintepretować, a przez co lepiej zrozumieć działania branży modowej, która jest przecież jedną z najpotężniejszych i najbardziej wpływowych na świecie. Moją uwagę przykuł artykuł o wirtualnym show domu mody Gucci. Podczas pokazu modele i modelki w chaotyczny sposób wybiegali na catwalk do piosenki Gucci Gang Lil Pumpa. Nie jest to wartościowy utwór, a raczej wyrecytowana przez rapera lista zakupów. Co pomyślałam sobie na początku? To pewnie jeden z głupich pomysłów projektanta, który stanie się memem. Co tak naprawdę twórca miał na myśli? Chciał pokazać prawdę o naszej współczesności, kiedy to modne było życie w biegu, a ludzie nie przywiązywali dużej uwagi do prawdziwych wartości. To oczywiste, że magazyn ten jest pełen także fotografii, których w ogóle nie rozumiem, ale mam nadzieję, że poprzez jego czytanie jeszcze bardziej przybliżę się do sztuki. 

Oczywiście myślami odbiegłam od głównego zamysłu tego artykułu, ale tak to już jest z pisaniem. Nigdy nie wiadomo jak głowa podyktuje ci kolejne słowa. 

Artykuł, o którym wspomniałam wyżej przypomniał mi jak pięknie w słowa ubrać można to, co się czuje oraz jak słowami można wpłynąć na zmysły czytelnika. Uruchomić nimi ich głębokie wspomnienia, przywołać błogie uczucia. Słowa autora tekstu romantyzującego podróże jedynym w miasteczku autobusem czy brzdęk barowych filiżanek uruchomiły we mnie wspomnienia z przeszłości. Nagle zapragnęłam znów poczuć tą atmosferę lub chociaż o niej napisać. I nie chodzi tu o tęsknotę za tym, co było, bo wtedy oznaczałoby to, że teraz moje życie nie jest satysfakcjonujące. A jest. Bardzo. Chodzi o to, by nie zapominać tych wszystkich chwil, które w jakiś sposób ukształtowały mnie jako człowieka. 

Pierwsze na myśl przychodzi mi wspomnienie 1 listopada. Niezbyt wesołe święto, ale w mojej pamięci zapisane jako coś dobrego. Jesień, moja ulubiona pora roku, chociaż wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam. Tak nawiasem mówiąc, wciąż się nad tym zastanawiam. Na dworze zawsze było ponuro, a my całą rodziną udawaliśmy się na groby naszych bliskich. Cmentarz praktycznie pękał w szwach, wszędzie mnóstwo znajomych i nieznajomych twarzy, które... nigdzie się nie spieszyły. Przynajmniej ja pamiętam spokój emanujący z tego dnia. Czarne buty na obcasach, czarne skórzane rękawiczki, długi płaszcz w przygaszonym kolorze i kaszkiet u męża to standardowy zestaw na mszę na cmentarzu. Wielu ludzi prześmiewczo nazywa to pokazem mody jesiennej, jednak ja za bardzo poddaję się romantyzowaniu życia, by śmiać się z takich rzeczy. Wolę to doceniać. I ten chwilowy zapach siarki, który towarzyszył każdej odpalanej zapałce. Pozdrowienia rodziny, powolne przemieszczanie się między grobami i skostniałe palce na końcu mszy. Ważnym wspomnieniem była Akcja Znicz, podczas której spotykaliśmy się obok cmentarza jako harcerze, a temu zawsze towarzyszy niezwykłe uczucie. Dopiero podczas terapii uświadomiłam sobie, że to uczucie nazywa się uczuciem wspólnoty. Brzdęk metalowych termosów stawianych na murach otaczających cmentarz i dmuchanie w gorącą herbatę w kubku trzymanym w skostniałych dłoniach. A potem powrót do domu. Kolejna gorąca herbata i ciasto. Tym razem w towarzystwie rodziców i dziadków. W tle leci jakiś teleturniej, a my rozmawiamy. Potem zaszywam się w pokoju i podziwiając ponurą pogodę za oknem zajmuję się swoimi sprawami wciąż mając nadzieję, że przybliżą mnie do zostania kimś.

Kolejnym wspomnieniem, na myśl którego się uśmiecham są przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia. Nie same święta, ale właśnie przygotowania do nich. Non stop chodzący robot kuchenny, gwiazda betlejemska na stole w czerwonej donicy z cekinami, długi obrus w jemiołę i stroik na salonowej ławie. Najpiękniejszym wspomnieniem jest zapach szarlotki unoszący się w domu i ten moment, kiedy można wziąć jej pierwszy kęs. Już zawsze będzie kojarzył mi się z błogim spokojem i odpoczynkiem po intensywnych pierwszych miesiącach roku szkolnego.



 


poniedziałek, 5 października 2020

Chciałabym móc nigdy o tym nie napisać

Cześć.

Chciałabym móc nigdy nie pisać posta o tym, o czym zamierzam napisać. Nigdy nie spodziewałam się też, że w moim życiu nadejdzie moment kiedy nie będę miała siły wstać z łóżka lub umyć zęby. Piszę to tylko i wyłącznie dlatego, że mam nadzieję, że kiedyś z tego wyjdę. Nawet nie kiedyś, mam nadzieję, że niedługo z tego wyjdę. Nie wiem jak długo jeszcze wytrzymam ze świadomością jak teraz wygląda moje życie. Nie będę owijać w bawełnę. Jest okropnie, strasznie, koszmarnie. Nie jestem już tą samą osobą. Mającą swoje usterki ale też ogromne pokłady motywacji, marzeń i pozytywnej energii. Jestem po prostu wrakiem człowieka. W głębi duszy pragnę wrócić do tego posta za jakiś czas, przeczytać go, popłakać się i pożegnać raz na zawsze ten okres w moim życiu. 

Ale teraz walczę. Nie, nie walczę. Raczej czekam na moją ostatnią już chyba deskę ratunku, czyli wizytę u psychiatry. Moje wszystkie dni wyglądają prawie tak samo. Rano staram się jak najpóźniej wstać tak, by zostało mi mało godzin do przetrwania w ciągu dnia, a potem liczę godziny by móc położyć się spać. Towarzyszą mi stany lękowe, w których czuję się niewytłumaczalnie źle i nie potrafię wytłumaczyć dlaczego. W takich chwilach mam ochotę wyrywać sobie włosy z głowy i pragnąc tylko by to się skończyło. Nawet kiedy mija ta najgorsza fala ataku, bardzo często towarzyszy mi uczucie lęku. Czasami po prostu, a czasami kiedy pomyślę, że muszę wstać z łóżka i pójść siku. Kolejnym ciężkim dla mnie stanem jest odrealnienie. To tak, jakbym nie miała totalnie siły fizycznej, chciało mi się spać ale jednak nie mogę wtedy zasnąć, To takie uczucie jakbyście byli na haju, ale nieprzyjemnym, jakbyście nie do końca czuli się świadomi. Nawet gdy nie nękają mnie te stany, nadal mam w głowie lęki, tyle że są nimi myśli. Np. boję się być w związku, czuję się do niego zniechęcona lub nie chcę żeby moje życie wyglądało jak życie moich rodziców i automatycznie się od nich odcinam. No i uczucie ciężkiej głowy towarzyszące mi prawie przez cały czas. Kojarzycie to uczucie kiedy po ciężkiej pracy kładziecie się spać i jest wam tak błogo? Albo kiedy zapewniliście sobie solidną dawkę odprężenia i czujecie się zrelaksowani? No, ja nie miałam tak już od bardzo dawna. Chciałabym poczuć taką lekkość na głowie, jasność umysłu. Czuję też czasem napięcie w ciele lub uczucie podobnie irytujące jak swędzenie. Myślę, że jakieś ćwiczenia mogłyby mi pomóc ale na samą myśl o nich jestem przerażona. Do tego dochodzi głęboki, niewytłumaczalny smutek, który jest chyba jednym z najbardziej charakterystycznych objawów depresji albo nerwicy. No i rozchwianie emocjonalne do tego stopnia, że jedno słowo, które nie spodoba się mojemu mózgowi może doprowadzić mnie do płaczu, którego nie potrafię zahamować. 

Najgorsze z tego wszystkiego jest jednak to, że nie wiem, czy uda mi się wyjść z tego bagna. Nie mam pojęcia czy odzyskam swoje dawne życie, a chciałabym w to wierzyć. Chciałabym poczuć się przede wszystkim pewnie. Na tą chwile nie chce mi się żyć i najchętniej przestałabym istnieć, a znów chciałabym być tą wesołą i zawziętą dziewczyną. Niestety, nikt nie może zagwarantować mi, że tak się stanie. Bardzo często płaczę z tego powodu, jest to dla mnie chyba najgorsze uczucie. Kolejnym powodem do płaczu jest chyba bezsilność. Kiedy już nie pomaga nic co pomagało wcześniej. 

Nie pomaga mi oczywiście dylemat związany ze studiami, toksyczna atmosfera w domu czy brak zrozumienia. Okropnie boję się też, że osoby w moim otoczeniu będą miały mnie po prostu dosyć. Nawet nie chodzi o świadome zmęczenie tematem, ale że ich umysł samoistnie będzie kojarzył mnie z ciągłym smutkiem, płaczem i zniechęceniem. Takie rzeczy po prostu same w sobie odpychają nawet od najbardziej zajebistej osoby na świecie. 

Wrócę do tego postu za kilka miesięcy, by zobaczyć czy lekarz mi pomógł, bo niestety, czas zawiódł.




niedziela, 19 marca 2017

Zmiany, zmiany i jeszcze raz zmiany

Przyznam, że inaczej wyobrażałam sobie wyjazd do dużego miasta. Myślałam, że to będzie szansa dla mnie. Może zaczęłabym tańczyć, albo chociaż chodzić na siłownię. Po prostu myślałam, że większe miasto to większe możliwości. No właśnie, myślałam. Okazuje się jednak inaczej. 

Wszystko się zmieni. Całe moje życie obróci się o 360 stopni. Boję się. Po prostu się boję. 

Jestem osobą, która zwraca uwagę na szczegóły. Naprawdę, najmniejszy szczegół jest w stanie mnie rozweselić lub zdołować. Tych drugich niestety jest zdecydowanie więcej... Wiem, że będą takie sytuacje, w których będę smutna chociażby dlatego, że koleżanka bardziej podoba się chłopakom niż ja czy dlatego, że po prostu sobie nie radzę. 
Staję przed wyborem szkoły, w której spędzę trzy kolejne lata mojego życia. Jakie będą to lata? Nie wiem, a zależy od tego jeden podjęty wybór. Każda z tych szkół ma swoje plusy i minusy. I nie mam pojęcia, do której pójść. Nie mam też pojęcia, co chcę robić w życiu, a tym samym nie wiem do jakiej klasy złożyć papiery. 
Wiedziałam też, że zawieranie tak zżytych przyjaźnie w ostatniej klasie gimnazjum będzie samobójstwem. I wiecie co? Zrobiłam to. Otaczający mnie ludzie stali się kimś ważnym i na samą myśl o tym, że to się rozleci ściska mi się serce. Bo rozleci się, przecież o tym wiem. Każdy pójdzie w swoją stronę i będzie żył dalej. An in the end all I learned was how to be strong alone.
Jestem chodzącym paradoksem. Lubię ludzi i towarzystwo, ale czasami muszę od nich odpocząć i potrzebuję samotności. Przeraża mnie więc fakt, że będę musiała pięć dni w tygodniu mieszkać w trzy osobowym pokoju w internacie. 
Wiem, że stracę szansę na ćwiczenie do czegoś, do czego dyskretnie się przygotowywałam. Nie będzie czegoś takiego jak wolna chata i nie będę mogła ćwiczyć... Ale nevermind, to i tak by nie wyszło. 
I męczy mnie myśl, że egzaminy już za miesiąc. Już za miesiąc. A potem wybieranie tej szkoły, w której wiem, że po prostu nie dam rady. 
Najsmutniejsza jest chyba świadomość, że kiedy rozdadzą nam świadectwa, już nigdy nie spotkamy się w tym samym gronie. Że już nigdy nie wmówimy pani od fizyki, że sprawdzian jest za tydzień, już nigdy w dzień wagarowicza całą klasą nie uciekniemy z lekcji, już nigdy nie będziemy zasypiać na nudnej chemii, już nigdy nie będziemy śmiać się razem na lekcji, już nigdy nie będzie żadnego przypału, że po prostu już nigdy nie będziemy tak zgraną ekipą. Wiem, że taka jest kolej rzeczy i wiem, że tak trzeba, ale to boli. To bardzo boli.
Nie poznam tam nowych ludzi. Bardzo ciężko zawiera się ze mną znajomość, a ja nie umiem nikomu zaufać. Zresztą, kto chciałby się ze mną zapoznać... 
Po prostu czuję się źle z tą świadomością. Na samą myśl o wyborze szkoły mam ochotę schować się pod kołdrą i nigdy nie wychodzić. Mam ochotę płakać kiedy rozmyślam nad plusami i minusami każdej z nich. Ugh, nie wiem co mam dalej robić ze swoim życiem :/.



A ogólnie co u mnie? Hmm. Chcę wciąż być dzieckiem, a zbyt szybko dorastam.

poniedziałek, 12 grudnia 2016

Najtrudniej jest wybaczyc samemu sobie

Joł.

Mam już piętnaście lat! Jeeeeej! Nie ma to jak urodzić się w grudniu i mieć urodziny najpóźniej ze wszystkich znajomych. Ale nie narzekam, grudzień to mój ulubiony miesiąc w roku. Mikołajki, urodziny, świąteczne wycieczki klasowe, przerwa świąteczna, długie wieczory z herbatką, choinka, lampki świąteczne, sylwester no i Boże Narodzenie.

To czas kiedy marzną dłonie i usta. Tak, to już ten czas. Kocham ten czas...


Moje urodziny nie były niestety idealne. Rozpoczęły się zajebiście, ale potem nie wszystko poszło tak, jak miało pójść. Uświadomiłam sobie jedną rzecz. Rzecz, o którą teraz się obwiniam. 

Kiedy patrzę teraz na to z perspektywy tego, co było, nie mogę pojąć, dlaczego byłam tak głupia. Jak mogłam robić coś takiego? I nie chodzi tu o robienie tego innym osobom, zraniłam człowieka i jestem tego świadoma, ale obwiniam siebie o to, co robiłam samej sobie. 

Patrzę na to cierpienie, które sprawiałam sobie przez tak długi czas, patrzę na okres drugiej klasy gimnazjum, który był niezaprzeczalnie najgorszą klasą w moim życiu. Oczywiście, zdarzały się wspaniałe momenty, było ich nawet dużo, ale tych złych było zdecydowanie więcej. To był czas odrzucania przyjaciół, cierpienia duszonego w sobie, krwi, łez i tej okropnej bezsilności, która niszczy zarazem ciało i duszę. Nie wiem jak mogłam pozwolić na to, by tak się zniszczyć. 

Nie wiem jak ludzie mogą niszczyć samych siebie. Doskonale wiem, że nie jest łatwo przestać się ciąć, czy inaczej zadawać sobie ból. Ja to doskonale wiem i rozumiem ludzi robiących to. Ale to jest po prostu straszne, że jeśli ktoś choruje na depresję, chce jak najbardziej się w tej depresji pogrążyć. I taka osoba po pewnym czasie przyzwyczaja się do bólu, do smutku, płaczu i bezsilności. Taka osoba staje się wrakiem człowieka. To okropne kiedy dusza zmęczy się życiem szybciej niż ciało. 



A potem przychodzi moment, kiedy jest lepiej. Może nie dobrze, ale lepiej. I w pewnym momencie taka osoba zdaje sobie sprawę jak pozwoliła komuś się zniszczyć lub co gorsza, zniszczyła sama siebie. Ja zniszczyłam samą siebie. W sumie to dobrze, że to sobie uświadomiłam. Może i ryczałam w moje urodziny, może i klnęłam, ale cieszę się, że sobie to uświadomiłam. Dlaczego się cieszę? Bo staram się nie popełniać tych samych błędów. I dziękuję, że był ze mną wtedy ktoś, kto powiedział mi, że mam się nie martwić i, że nie jestem sama. To wiele dla mnie znaczyło. 
To wszystko sprawiło, jaka jestem teraz. To całe cierpienie sprawiło, że boję się rzeczy, których nie powinnam się bać. Staram się nie pokazywać jak bardzo zniszczona i poraniona jestem. To tylko i wyłącznie moja wina. Będę się o to obwiniać i ciężko mi będzie to sobie wybaczyć. 

Nie niszczcie siebie. Serio. Jak to mówiła Maria z książki Jedenaście minut: "Życie jest zbyt krótkie lub za długie, bym mogła pozwolić sobie na luksus tak złego życia".


A więc...
Staramy się kochać, korzystać z młodości, głośno się śmiać, słuchać ciężkiej muzyki, po prostu... Staramy się żyć.




czwartek, 17 listopada 2016

Wyidealizowane postacie

Cześć.

Długo mnie nie było, więc postanowiłam się odezwać. Przez ten czas zaszły w moim życiu naprawdę znaczące zmiany. Nie mogę obiecać, że od teraz posty będą pojawiały się regularnie, bo nie wiem jak to będzie. Myślałam, że od tej pory w moim życiu będzie już z górki, ale myliłam się i wciąż idę, a raczej czołgam się pod górkę. Wciąż jest ciężko, chwilami są nawet momenty, gdy zostałabym w domu i nie wychodziła do ludzi, nawet do rodziny przez cały dzień, tydzień, rok. Gdzie po prostu jedynym komfortowym miejscem wydaje się łóżko, lekka lampka, tumblr i muzyka. 

W sumie to jakoś leci. Są gorsze momenty, lepsze. Czas spędzam na mojej nowej pasji, czytaniu, spędzaniu czasu ze znajomymi, na nowych rzeczach, które wchodzą w moje życie i utrzymywaniu porządku w pokoju xD. W tym całym zamieszaniu nie mam czasu ani chęci na naukę i szkołę, nieco się opuściłam, ale mam nadzieję, że w najbliższym czasie się podciągnę.


Ostatnio też zaczytałam się w opowiadaniach na wattpadzie, a szczególnie w jednym. Nie powiem, zakochałam się w nim, a w szczególności w głównym bohaterze. Oczywiście wszystko jest tam wyidealizowane. 

Chłopak. Przystojny, umięśniony, gitarzysta, styl ubierania podchodzący pod punk, tunel w uchu, powodzenie u dziewczyn, kapitan szkolnej drużyny koszykówki i tym podobne.
Dziewczyna. Piękna, szczupła, długie włosy, idealne ciało, powodzenie u chłopaków, kapitan szkolnej drużyny cheerliderek i tym podobne.
Oboje mają bogatych rodziców, prawie wszystkie dziewczyny są tam piękne, a chłopcy przystojni. Fajna szkoła, duże domy, imprezy i alkohol. Oczywiście nienawiść, która prowadzi do pięknej miłości. Idealne zbiegi okoliczności, dialogi, wydarzenia... Ehh, takiego czegoś nie ma w prawdziwym życiu. Wszystko jest o wiele bardziej skomplikowane i trudniejsze.


Takie opowiadania mają na nas wpływ. Albo mogą zmobilizować nas do pracy nad sylwetką czy naszymi umiejętnościami, albo totalnie pogrążyć. Na przykład ja za bardzo wyidealizowałam przyszłość, a potem było tylko rozczarowanie, bo przecież to nie tak miało być. Po prostu wyobrażałam sobie za dużo. Jednak niestety, w prawdziwym życiu nie wszystko jest tak piękne jak w idealnych opowiadaniach, choć nie powiem, zajebiście się je czyta, polecam. Przestrzegam tylko: nie porównywać świata przedstawionego w opowiadaniu do rzeczywistości. To tylko ból i rozczarowanie. 

A szkoda, fajnie by było choć na jeden dzień obudzić się w idealnym ciele, idealnym świecie, gdzie wszystko się dobrze skończy i wszyscy będą się kochać. Zbiegi okoliczności (jak np. ojej, nie mam kluczy, rodzice wrócą jutro, muszę spać u ciebie), namiętne pocałunki, imprezy, dużo kasy... No i oczywiście wszyscy są tam cool. 


Snów i wyobrażeń nikt nie może nam zabrać, nawet nieidealna przyszłość. 
Jednak należy pamiętać, że to tylko sny i nie mieć zbyt dużej nadziei, że się spełnią.
Bynajmniej w moim przypadku.





piątek, 14 października 2016

Sukces

W sumie to zaczynam rozumieć. Do sukcesu nie ma windy. Możesz osiągnąć swój cel dążąc do niego po trupach, ale czy satysfakcja z jego osiągnięcia będzie taka sama jak przez ciężką pracę? 
Pomyśl sobie: przez lata dążysz do osiągnięcia celu, przeżywasz wzloty i upadki, łzy załamania i szczęścia. Uczysz się na błędach lub nie, ale popełniasz je, w końcu jesteś człowiekiem. Idziesz przez swoją własną drogę, którą dyktujesz ty sam, albo ktoś robi to za ciebie. Nie pozwól na to. Każdy powinien sam wyznaczyć sobie swoją drogę do celu. 


Odetnij od siebie wszystkie toksyczne osoby, które będą chciały podciąć ci skrzydła i trafić w ciebie tak, byś poczuł się zraniony. Przez nie nie będziesz chciał działać, postawisz swoje życie na przegranej pozycji i po prostu się poddasz. Te osoby, które w ciebie nie wierzyły, kiedyś będą opowiadać innym jak cię poznały. 


Teraz myślisz sobie, że twoi idole są kim są, bo urodzili się z sukcesem na karku. Oni też stoczyli, a nawet nadal toczą walkę z samym sobą i wszystkim wokół. Może są wyjątki, ale prawdziwy sukces osiąga się ciężko pracując. Będą chwile, kiedy będziesz chciał odpuścić, kiedy po prosty twoja motywacja pójdzie się jebać. Ale wiesz co? Nie potrzebujesz jej wcale. Sam bądź swoją motywacją. Musisz po prostu uwierzyć i wciąż iść dalej. I mieć wywalone na wszystkich, którzy mówią ci, że ubierasz się jak debil, że powinieneś to, nie powinieneś tamtego. Nie mają prawa tak mówić. Kto dał im prawo do mówienia ci co masz robić? Nikt. Oni wcale nie muszą wiedzieć co zamierzasz, o czym marzysz. Bo prawda jest taka, że im mniej ludzie o tobie wiedzą, to tym lepiej się ono układa. 


"Nie rezygnuj z czegoś tylko dlatego, że wymaga to czasu. Czas i tak minie."

Będą dni kiedy nie będzie chciał wstać z łóżka. Ale ten dzień może wszystko opóźnić. Może opóźnić swoje szczęście o dzień, tydzień, rok... Nie czekaj, działaj. 

Liczę na ciebie.




wtorek, 11 października 2016

Nieosiagalny cel

Cześć. 

Kocham jesień, ale chyba już to pisałam. Hmm, ze sto razy? 
Nie szkodzi. Napiszę jeszcze raz. Kocham jesień. 

W książce Paula Coelho "Jedenaście minut" znalazłam piękny cytat o wiośnie. Troszkę go przerobiłam, by brzmiał jak o jesieni. 

"Nie można powiedzieć o [jesieni] "oby szybko nadeszła i trwała długo", lecz tylko "niech nadejdzie, pobłogosławi mnie swą nadzieją i zostanie, jak długo będzie mogła"."


Jesień to dla mnie pora nadziei. Mimo, że niektórym wydaje się taka smętna i ponura, dla mnie jest porą, w której jestem sobą. Wtedy najbardziej odzywa się we mnie moja wewnętrzna potrzeba realizowania swoich celów i spełniania marzeń. Pasują do mnie słowa, które widnieją na jednaj z moich koszulek: 
"Za dużo myślę.
Za bardzo chcę,
Za mocno czuję.
Za gęsto śnię."


Właśnie... Za bardzo chcę. 
Tak dużo mówi się, że życie jest krótkie, że trzeba spełniać swoje marzenia póki jeszcze ma się czas. A co z osobami, których marzenia i cele są nieosiągalne? Ta świadomość, że coś, czego pragniesz i nie możesz przestać myśleć o tym nawet na jeden dzień nigdy do ciebie nie przyjdzie, jest okropna. 

Przeglądam instagramy ludzi, którzy osiągnęli w życiu, młodym życiu, wielkie coś. Zazdroszczę im talentu, wyglądu i tego, że im się udało. Dobijająca jest myśl, że nigdy nie osiągnę swojego celu. Dlaczego zawsze moje marzenia są takie odległe? Czemu nie mogę zamarzyć sobie na przykład... kurde... nie wiem. No na przykład wzięcia udziału w konkursie organizowanym przez wojewódzką bibliotekę. Heh.


Ale wiecie, że nie można przestać marzyć? Że nie można przestać wierzyć? Nie wiem, jak bardzo odległe będą marzenia, nie wolno stracić wiary. Choć maleńkiej iskierki. Dla snów z sukcesem. Chociaż tyle. 

"Nigdy nie rezygnuj z czegoś, o czym nie możesz przestać myśleć nawet na jeden dzień."




Kiedyś, miałem iskrę.
Miałem ogień w piersi.
Ale teraz idę na całość.
I nic mi nie pozostało.

- Andy Black - Ribcage