niedziela, 19 marca 2017

Zmiany, zmiany i jeszcze raz zmiany

Przyznam, że inaczej wyobrażałam sobie wyjazd do dużego miasta. Myślałam, że to będzie szansa dla mnie. Może zaczęłabym tańczyć, albo chociaż chodzić na siłownię. Po prostu myślałam, że większe miasto to większe możliwości. No właśnie, myślałam. Okazuje się jednak inaczej. 

Wszystko się zmieni. Całe moje życie obróci się o 360 stopni. Boję się. Po prostu się boję. 

Jestem osobą, która zwraca uwagę na szczegóły. Naprawdę, najmniejszy szczegół jest w stanie mnie rozweselić lub zdołować. Tych drugich niestety jest zdecydowanie więcej... Wiem, że będą takie sytuacje, w których będę smutna chociażby dlatego, że koleżanka bardziej podoba się chłopakom niż ja czy dlatego, że po prostu sobie nie radzę. 
Staję przed wyborem szkoły, w której spędzę trzy kolejne lata mojego życia. Jakie będą to lata? Nie wiem, a zależy od tego jeden podjęty wybór. Każda z tych szkół ma swoje plusy i minusy. I nie mam pojęcia, do której pójść. Nie mam też pojęcia, co chcę robić w życiu, a tym samym nie wiem do jakiej klasy złożyć papiery. 
Wiedziałam też, że zawieranie tak zżytych przyjaźnie w ostatniej klasie gimnazjum będzie samobójstwem. I wiecie co? Zrobiłam to. Otaczający mnie ludzie stali się kimś ważnym i na samą myśl o tym, że to się rozleci ściska mi się serce. Bo rozleci się, przecież o tym wiem. Każdy pójdzie w swoją stronę i będzie żył dalej. An in the end all I learned was how to be strong alone.
Jestem chodzącym paradoksem. Lubię ludzi i towarzystwo, ale czasami muszę od nich odpocząć i potrzebuję samotności. Przeraża mnie więc fakt, że będę musiała pięć dni w tygodniu mieszkać w trzy osobowym pokoju w internacie. 
Wiem, że stracę szansę na ćwiczenie do czegoś, do czego dyskretnie się przygotowywałam. Nie będzie czegoś takiego jak wolna chata i nie będę mogła ćwiczyć... Ale nevermind, to i tak by nie wyszło. 
I męczy mnie myśl, że egzaminy już za miesiąc. Już za miesiąc. A potem wybieranie tej szkoły, w której wiem, że po prostu nie dam rady. 
Najsmutniejsza jest chyba świadomość, że kiedy rozdadzą nam świadectwa, już nigdy nie spotkamy się w tym samym gronie. Że już nigdy nie wmówimy pani od fizyki, że sprawdzian jest za tydzień, już nigdy w dzień wagarowicza całą klasą nie uciekniemy z lekcji, już nigdy nie będziemy zasypiać na nudnej chemii, już nigdy nie będziemy śmiać się razem na lekcji, już nigdy nie będzie żadnego przypału, że po prostu już nigdy nie będziemy tak zgraną ekipą. Wiem, że taka jest kolej rzeczy i wiem, że tak trzeba, ale to boli. To bardzo boli.
Nie poznam tam nowych ludzi. Bardzo ciężko zawiera się ze mną znajomość, a ja nie umiem nikomu zaufać. Zresztą, kto chciałby się ze mną zapoznać... 
Po prostu czuję się źle z tą świadomością. Na samą myśl o wyborze szkoły mam ochotę schować się pod kołdrą i nigdy nie wychodzić. Mam ochotę płakać kiedy rozmyślam nad plusami i minusami każdej z nich. Ugh, nie wiem co mam dalej robić ze swoim życiem :/.



A ogólnie co u mnie? Hmm. Chcę wciąż być dzieckiem, a zbyt szybko dorastam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz