Cześć, to ja.
Kiedyś na
lekcji polskiego siedziałam w ławce z kolegą, który zdaje się mieć wywalone na
wszystko. Nie bardzo obchodzą go oceny, obecnie jest zagrożony z kilku
przedmiotów, ma masę uwag za obijanie się na lekcjach i za różne przypały na
przerwach. Mimo wszystko wciąż chodzi uśmiechnięty. Myślałam o nim, że jest
zwykłym idiotą, który nie ma żadnego planu na życie i po szkole tylko gra w gry
komputerowe. Jednak myliłam się, nawet nie trochę. Dowiedziałam się o nim, że
też ma pasję. Jeździ na crossie, czyli takim motorze. Ponadto pomaga ojcu w
warsztacie i właśnie z crossem chce wiązać przyszłość.
Mam w klasie
też koleżankę, która jest weganką i jest uważana za tą „dziwną”, bo w końcu w
szkole każda inność jest uważana za coś głupiego. Jakoś szczególnie nie
opowiada o swoim życiu, należy bardziej do osób zamkniętych (przynajmniej w
szkole). Ale kiedy na fb wrzuciła filmik ze swojego treningu krav magi,
zupełnie nie poznałam tej rzekomo nieśmiałej osoby, która była na filmie.
Zupełnie się po niej tego nie spodziewałam, a to nauczyło mnie, żeby nie
oceniać życia ludzi, dopóki głębiej się go nie pozna.
A ja prawie
zawsze kiedy nie mam czasu pojechać na trening, mam dziwne uczucie pustki i
tęsknoty. Chcę znów robić coś, co daje mi siłę i radość. Właśnie taką siłę daje
mi moja pasja. Zawsze podziwiałam i podziwiam ludzi, którzy posiadają jakąś
pasję. Nie ważne, czy są to ćwiczenia, czytanie, pianie, sport, malowanie czy
choćby nagrywanie na yt. Każdy z nas powinien mieć jakąś pasję, choć malutką
potrzebę samorealizacji poprzez właśnie robienie czegoś, co kocha. Ja znalazłam
swoją pasję i trwa ona już długo, a w tym poście właśnie chciałabym się nią
podzielić.
Od dziecka
kochałam konie. Widziałam w tych zwierzętach coś niezwykłego. Kupowałam sobie
książki o koniach, jeździectwie, o wszystkim, co miało choć najmniejszy związek
z tymi zwierzętami. To nic, że większości słów zawartych w nich nie rozumiałam.
Wystarczyły mi piękne obrazki i fotografie, w które potrafiłam wpatrywać się
godzinami. Wszędzie, gdzie była jakakolwiek okazja, by mieć kontakt z końmi,
dosiąść ich choć na chwilę, musiałam ją wykorzystać. Jednak moja prawdziwa
przygoda z jeździectwem zaczęła się w wieku dziesięciu lat. Wtedy pierwszy raz
pojechałam na lekcję jazdy konnej do pobliskiej stadniny. Polegała ona tym, że
instruktorka trzymała konia, na którym siedziałam, na lince długości około
dwóch, może trzech metrów i prowadziła mnie wokół siebie. Było to dla mnie mega
przeżycie, bo pierwszy raz jechałam konno chodem innym niż stęp. Musiałam utrzymać
się w siodle podczas kłusu i uczyłam się anglezować. Tak się stało, że jazda
konna stała się moją cotygodniową rutyną. Na początku moje przebywanie w stajni
polegało na głaskaniu konia, przyglądaniu się, jak instruktorka przygotowuje go
do jazdy i opanowaniu podstawowych umiejętności potrzebnych do utrzymania się w
siodle. Powolutku opanowywałam równowagę, anglezowanie, czyli unoszenie się i
opadanie w siodle w rytm kroków konia i podstawy obchodzenia się z tymi
cudownymi zwierzętami. Moja nauka trwała dość długo, stwierdziłam to dopiero,
kiedy miałam porównanie z innymi stadninami. Każda stajnia ma swoje zasady i
każdy trener uczy w inny sposób, dlatego przystosowanie się do zwyczajów
panujących w innej stajni miałam lekki problem. Albo wydawały mi się dziwne,
albo absurdalne i wydawało mi się, że przecież ja wszystko już wiem, ale z
czasem szło się przystosować.
Rok 2013
Moje początki
z „indywidualną” jazdą, zaczęłam również w tej samem stadninie. Muszę
zaznaczyć, że jeździłam konno razem ze swoimi dwiema koleżankami. Nie chcę
zagłębiać się tu w te klimaty jazdy razem, bo nie wspominam tego przyjemnie.
Zawsze były jakieś spory, kłótnie i inne nieprzyjemne sytuacje. Nie mogę
powiedzieć, że nasza przyjaźń opierała się tylko na tym, bo były wspaniałe
chwile, ale właśnie opierając się na naszej „historii” wywnioskowałam, że
ludzie zawsze mają dwa oblicza i zawsze na pierwszym miejscu postawią swoją
własną dupę. Jedna z moich koleżanek była zakochana w koniach podobnie jak ja,
natomiast co to drugiej, miałam wątpliwości, czy w ogóle sprawia jej to przyjemność.
Tak czy inaczej, chwila, w której pierwszy raz dosiadłam konia, który nie był
do niczego przywiązany i to ja miałam sprawować nad nim kontrolę, była
wspaniała. Muszę przyznać, że szybko się uczyłam i bardzo się starałam. Były
momenty, w których czułam się niedoceniana, bo nie ważne, czy szło mi lepiej,
czy gorzej, najlepiej zawsze radziła sobie jedna z moich koleżanek (ta, z którą
szczerze dzieliłam pasję). Do tej samej stadniny pierwszy raz pojechałam na
obóz jeździecki. Poznałam tam wspaniałych ludzi i mam niezapomniane
wspomnienia. To chyba właśnie wtedy był taki najlepszy czas w moim „końskim”
życiu, bo to właśnie wtedy spędzałam najwięcej czasu z końmi. Czułam, że je
kocham, chciałam wiązać z nimi przyszłość. Wtedy jazdy nie ograniczały się
przyjechać, wsiąść, zsiąść, pojechać. Potrafiłyśmy przyjechać trzy godziny
wcześniej i pojechać trzy godziny później. Karmiliśmy konie, wyprowadzaliśmy
je, czyściliśmy, kąpaliśmy, porządkowaliśmy stajnie, robiliśmy wszystko, by być
bliżej tych zwierząt. Z tymi ludźmi spędziłam jeszcze trzy obozy jeździeckie.
W pewnym
momencie coś zaczęło się psuć. Stadnina trochę podupadła, znajomi zaczęli się
rozchodzić i wtedy zmieniliśmy stajnię. Jedna z koleżanek się od nas odłączyła
(ta, „bliższa”) i to już nie było to samo. Ja i J. miałyśmy całkiem inne
charaktery i choć się nie kłóciłyśmy czy coś, nie czułam się swobodnie w jej
towarzystwie. Jak już wspomniałam, trudno było mi się przyzwyczaić do nowej
stadniny, ale po jakimś czasie dałam radę. Tam właśnie nauczyłam się skakać i
razem z J. pojechałyśmy na kurs przygotowawczy do Brązowej Odznaki Jeździeckiej
PZJ. Zdałam ją za pierwszym razem i jako jedna z najlepszych. Byłam z siebie
maga dumna i długo po niej uśmiech nie schodził z mojej twarzy.
W pierwszej
gimnazjum zaniedbałam jeździectwo. Jeździłam raz w miesiącu, może nawet
rzadziej. Może to też trochę wina tego, że jeździłam na zmianę z J. (raz wiozą
nas jej rodzice, raz moi), a jak już pisałam, nie wiem czy zależało jej tak
bardzo jak mi. Tak, czy inaczej, mega to zaniedbałam. Nie przeszkadzało mi to,
ze względu na to, że miałam obok siebie zajebistych znajomych, super popołudnia
i miłe przeżycia. Można powiedzieć, że w tym czasie moja pasja osłabła. Aż
pewnego razu, po bardzo fajnej jeździe, powiedziałam sobie: „Przecież ty to
kochasz!”. Tak się stało, że po jakimś czasie zaczęłam sama jeździć na treningi.
Znów regularnie, znów ostro trenowałam i poprawiłam swoją formę. Rezultat?
Zawody! Moje pierwsze w życiu zawody jeździeckie. Nie mogę powiedzieć, że były
zajebiste, bo jechałam na koniu, który kompletnie nie był przystosowany do
skoków i te zawody były raczej porażką,
ale sam fakt, że miałam na sobie białe bryczesy i frak, był zadowalający.
Kolejne zawody były miesiąc później. Jechałam na innym koniu. Były najlepsze,
miałam bezbłędny przejazd w normie czasu i zdobyłam pierwsze miejsce. Polały
się łzy szczęścia i u mnie, i u mojej mamy. Czułam, że jest ze mnie mega dumna
i to było wspaniałe uczucie.
Rok 2014
Jednak w tej
stadninie też coś mi nie pasowało. Miałam wrażenie, że przestali słuchać koni.
A uświadomił mi to film pt. „Wicher”*, który serdecznie polecam. Tam bez bata,
nie wsiadałam na konia. Metoda jazdy była taka, że albo koń jest grzeczny, albo
trzeba załatwić to agresją. Zmuszanie do skoków konia, który kompletnie się do
tego nie nadaje, nie podobało mi się. Wtedy moja niezawodna, niezastąpiona i
wspaniała mama umówiła mnie na trening do rodzinnej stajni bardzo sławnego
polskiego zawodnika. Bardzo mi się tam spodobało. Już po dwóch bardzo
wyczerpujących treningach, na koniu, który sam w sobie dużo uczył i nie
musiałam się z nim szarpać, widziałam postępy. I znów rozpalił się w moim sercu
płomień pasji. Tak, kocham to! Znów czuję tę więź, tą świadomość, że bije pode mną
ogromne serce. Konie to wspaniałe i piękne istoty. Po każdym treningu staram
się choć chwilę spędzić z koniem, bo to naprawdę piękne zwierzęta. Zawsze, gdy
parzę w oczy tego zwierzęcia widzę mądrość, a w moim sercu czuję miłość.
Rok 2016
I tak oto
zostałam sama, jeśli chodzi o moje koleżanki. Jedna z nich chyba całkiem przestała
jeździć, a druga raz na jakiś czas jeździ sobie rekreacyjnie. Nie żałuję, bo
kocham to, co robię i właśnie z tym chcę wiązać swoją przyszłość. I wiem, że to
nie zdarzyłoby się, gdyby nie moi rodzice, a w szczególności mama, która zawsze
mnie wspiera i kibicuje. Dziękuje jej za te wszystkie godziny przestane przy
płocie i wpatrywanie się w moją jazdę albo nagrywanie ich. Dziękuję!
Każdy powinien
mieć pasję! Każdy powinien robić coś, co kocha i coś, co go rozwija. Nawet
jeśli nie masz pasji, rób coś, co lubisz robić. Jak to powiedziała Banshee: „Ważne,
żebyś był w czymś dobrym. Nie musisz być od razu najlepszy, ale chociaż dobry”.
Do napisania,
do przeczytania.
Stay strong <3