czwartek, 26 maja 2016

Pasja

Cześć, to ja.

Kiedyś na lekcji polskiego siedziałam w ławce z kolegą, który zdaje się mieć wywalone na wszystko. Nie bardzo obchodzą go oceny, obecnie jest zagrożony z kilku przedmiotów, ma masę uwag za obijanie się na lekcjach i za różne przypały na przerwach. Mimo wszystko wciąż chodzi uśmiechnięty. Myślałam o nim, że jest zwykłym idiotą, który nie ma żadnego planu na życie i po szkole tylko gra w gry komputerowe. Jednak myliłam się, nawet nie trochę. Dowiedziałam się o nim, że też ma pasję. Jeździ na crossie, czyli takim motorze. Ponadto pomaga ojcu w warsztacie i właśnie z crossem chce wiązać przyszłość.

Mam w klasie też koleżankę, która jest weganką i jest uważana za tą „dziwną”, bo w końcu w szkole każda inność jest uważana za coś głupiego. Jakoś szczególnie nie opowiada o swoim życiu, należy bardziej do osób zamkniętych (przynajmniej w szkole). Ale kiedy na fb wrzuciła filmik ze swojego treningu krav magi, zupełnie nie poznałam tej rzekomo nieśmiałej osoby, która była na filmie. Zupełnie się po niej tego nie spodziewałam, a to nauczyło mnie, żeby nie oceniać życia ludzi, dopóki głębiej się go nie pozna.

A ja prawie zawsze kiedy nie mam czasu pojechać na trening, mam dziwne uczucie pustki i tęsknoty. Chcę znów robić coś, co daje mi siłę i radość. Właśnie taką siłę daje mi moja pasja. Zawsze podziwiałam i podziwiam ludzi, którzy posiadają jakąś pasję. Nie ważne, czy są to ćwiczenia, czytanie, pianie, sport, malowanie czy choćby nagrywanie na yt. Każdy z nas powinien mieć jakąś pasję, choć malutką potrzebę samorealizacji poprzez właśnie robienie czegoś, co kocha. Ja znalazłam swoją pasję i trwa ona już długo, a w tym poście właśnie chciałabym się nią podzielić.

Od dziecka kochałam konie. Widziałam w tych zwierzętach coś niezwykłego. Kupowałam sobie książki o koniach, jeździectwie, o wszystkim, co miało choć najmniejszy związek z tymi zwierzętami. To nic, że większości słów zawartych w nich nie rozumiałam. Wystarczyły mi piękne obrazki i fotografie, w które potrafiłam wpatrywać się godzinami. Wszędzie, gdzie była jakakolwiek okazja, by mieć kontakt z końmi, dosiąść ich choć na chwilę, musiałam ją wykorzystać. Jednak moja prawdziwa przygoda z jeździectwem zaczęła się w wieku dziesięciu lat. Wtedy pierwszy raz pojechałam na lekcję jazdy konnej do pobliskiej stadniny. Polegała ona tym, że instruktorka trzymała konia, na którym siedziałam, na lince długości około dwóch, może trzech metrów i prowadziła mnie wokół siebie. Było to dla mnie mega przeżycie, bo pierwszy raz jechałam konno chodem innym niż stęp. Musiałam utrzymać się w siodle podczas kłusu i uczyłam się anglezować. Tak się stało, że jazda konna stała się moją cotygodniową rutyną. Na początku moje przebywanie w stajni polegało na głaskaniu konia, przyglądaniu się, jak instruktorka przygotowuje go do jazdy i opanowaniu podstawowych umiejętności potrzebnych do utrzymania się w siodle. Powolutku opanowywałam równowagę, anglezowanie, czyli unoszenie się i opadanie w siodle w rytm kroków konia i podstawy obchodzenia się z tymi cudownymi zwierzętami. Moja nauka trwała dość długo, stwierdziłam to dopiero, kiedy miałam porównanie z innymi stadninami. Każda stajnia ma swoje zasady i każdy trener uczy w inny sposób, dlatego przystosowanie się do zwyczajów panujących w innej stajni miałam lekki problem. Albo wydawały mi się dziwne, albo absurdalne i wydawało mi się, że przecież ja wszystko już wiem, ale z czasem szło się przystosować.   

Rok 2013


Moje początki z „indywidualną” jazdą, zaczęłam również w tej samem stadninie. Muszę zaznaczyć, że jeździłam konno razem ze swoimi dwiema koleżankami. Nie chcę zagłębiać się tu w te klimaty jazdy razem, bo nie wspominam tego przyjemnie. Zawsze były jakieś spory, kłótnie i inne nieprzyjemne sytuacje. Nie mogę powiedzieć, że nasza przyjaźń opierała się tylko na tym, bo były wspaniałe chwile, ale właśnie opierając się na naszej „historii” wywnioskowałam, że ludzie zawsze mają dwa oblicza i zawsze na pierwszym miejscu postawią swoją własną dupę. Jedna z moich koleżanek była zakochana w koniach podobnie jak ja, natomiast co to drugiej, miałam wątpliwości, czy w ogóle sprawia jej to przyjemność. Tak czy inaczej, chwila, w której pierwszy raz dosiadłam konia, który nie był do niczego przywiązany i to ja miałam sprawować nad nim kontrolę, była wspaniała. Muszę przyznać, że szybko się uczyłam i bardzo się starałam. Były momenty, w których czułam się niedoceniana, bo nie ważne, czy szło mi lepiej, czy gorzej, najlepiej zawsze radziła sobie jedna z moich koleżanek (ta, z którą szczerze dzieliłam pasję). Do tej samej stadniny pierwszy raz pojechałam na obóz jeździecki. Poznałam tam wspaniałych ludzi i mam niezapomniane wspomnienia. To chyba właśnie wtedy był taki najlepszy czas w moim „końskim” życiu, bo to właśnie wtedy spędzałam najwięcej czasu z końmi. Czułam, że je kocham, chciałam wiązać z nimi przyszłość. Wtedy jazdy nie ograniczały się przyjechać, wsiąść, zsiąść, pojechać. Potrafiłyśmy przyjechać trzy godziny wcześniej i pojechać trzy godziny później. Karmiliśmy konie, wyprowadzaliśmy je, czyściliśmy, kąpaliśmy, porządkowaliśmy stajnie, robiliśmy wszystko, by być bliżej tych zwierząt. Z tymi ludźmi spędziłam jeszcze trzy obozy jeździeckie.

W pewnym momencie coś zaczęło się psuć. Stadnina trochę podupadła, znajomi zaczęli się rozchodzić i wtedy zmieniliśmy stajnię. Jedna z koleżanek się od nas odłączyła (ta, „bliższa”) i to już nie było to samo. Ja i J. miałyśmy całkiem inne charaktery i choć się nie kłóciłyśmy czy coś, nie czułam się swobodnie w jej towarzystwie. Jak już wspomniałam, trudno było mi się przyzwyczaić do nowej stadniny, ale po jakimś czasie dałam radę. Tam właśnie nauczyłam się skakać i razem z J. pojechałyśmy na kurs przygotowawczy do Brązowej Odznaki Jeździeckiej PZJ. Zdałam ją za pierwszym razem i jako jedna z najlepszych. Byłam z siebie maga dumna i długo po niej uśmiech nie schodził z mojej twarzy.

W pierwszej gimnazjum zaniedbałam jeździectwo. Jeździłam raz w miesiącu, może nawet rzadziej. Może to też trochę wina tego, że jeździłam na zmianę z J. (raz wiozą nas jej rodzice, raz moi), a jak już pisałam, nie wiem czy zależało jej tak bardzo jak mi. Tak, czy inaczej, mega to zaniedbałam. Nie przeszkadzało mi to, ze względu na to, że miałam obok siebie zajebistych znajomych, super popołudnia i miłe przeżycia. Można powiedzieć, że w tym czasie moja pasja osłabła. Aż pewnego razu, po bardzo fajnej jeździe, powiedziałam sobie: „Przecież ty to kochasz!”. Tak się stało, że po jakimś czasie zaczęłam sama jeździć na treningi. Znów regularnie, znów ostro trenowałam i poprawiłam swoją formę. Rezultat? Zawody! Moje pierwsze w życiu zawody jeździeckie. Nie mogę powiedzieć, że były zajebiste, bo jechałam na koniu, który kompletnie nie był przystosowany do skoków i  te zawody były raczej porażką, ale sam fakt, że miałam na sobie białe bryczesy i frak, był zadowalający. Kolejne zawody były miesiąc później. Jechałam na innym koniu. Były najlepsze, miałam bezbłędny przejazd w normie czasu i zdobyłam pierwsze miejsce. Polały się łzy szczęścia i u mnie, i u mojej mamy. Czułam, że jest ze mnie mega dumna i to było wspaniałe uczucie.

Rok 2014


Jednak w tej stadninie też coś mi nie pasowało. Miałam wrażenie, że przestali słuchać koni. A uświadomił mi to film pt. „Wicher”*, który serdecznie polecam. Tam bez bata, nie wsiadałam na konia. Metoda jazdy była taka, że albo koń jest grzeczny, albo trzeba załatwić to agresją. Zmuszanie do skoków konia, który kompletnie się do tego nie nadaje, nie podobało mi się. Wtedy moja niezawodna, niezastąpiona i wspaniała mama umówiła mnie na trening do rodzinnej stajni bardzo sławnego polskiego zawodnika. Bardzo mi się tam spodobało. Już po dwóch bardzo wyczerpujących treningach, na koniu, który sam w sobie dużo uczył i nie musiałam się z nim szarpać, widziałam postępy. I znów rozpalił się w moim sercu płomień pasji. Tak, kocham to! Znów czuję tę więź, tą świadomość, że bije pode mną ogromne serce. Konie to wspaniałe i piękne istoty. Po każdym treningu staram się choć chwilę spędzić z koniem, bo to naprawdę piękne zwierzęta. Zawsze, gdy parzę w oczy tego zwierzęcia widzę mądrość, a w moim sercu czuję miłość.


Rok 2016


I tak oto zostałam sama, jeśli chodzi o moje koleżanki. Jedna z nich chyba całkiem przestała jeździć, a druga raz na jakiś czas jeździ sobie rekreacyjnie. Nie żałuję, bo kocham to, co robię i właśnie z tym chcę wiązać swoją przyszłość. I wiem, że to nie zdarzyłoby się, gdyby nie moi rodzice, a w szczególności mama, która zawsze mnie wspiera i kibicuje. Dziękuje jej za te wszystkie godziny przestane przy płocie i wpatrywanie się w moją jazdę albo nagrywanie ich. Dziękuję!

Każdy powinien mieć pasję! Każdy powinien robić coś, co kocha i coś, co go rozwija. Nawet jeśli nie masz pasji, rób coś, co lubisz robić. Jak to powiedziała Banshee: „Ważne, żebyś był w czymś dobrym. Nie musisz być od razu najlepszy, ale chociaż dobry”.

Do napisania, do przeczytania.
Stay strong <3



1 komentarz:

  1. Uwielbiam czytać takie motywujące posty. Ogólnie jak ktoś opowiada o swojej pasji! Tę pozytywną energię czuje się nawet przez ekran! <3

    OdpowiedzUsuń